Szachownica, falochron, spagetti, czy ruchome klocki – brzmi niewinnie, nieprawdaż? Podobnie jak sieć rybaka, sztywny pomost czy zygzakowata kładka. Gdy jednak znajdujemy się na chybotliwej belce zawieszonej na linach 10 metrów nad ziemią nazwy te nabierają od razu nowego znaczenia.
14 i 15 czerwca 2008 roku grupa około 25 śmiałków wyruszyła z Krapkowic na wyprawę, by przeżyć męską przygodę. Pierwszym punktem programu było przejście pełnego szlaku w parku linowym „Skalisko” w Złotym Stoku. W lesie nad doliną Złotego Potoku, między niebem a ziemią zawieszony jest tam tor przeszkód. Na obszarze 7 hektarów umieszczono 45 różnorakich przeszkód, a w zasadzie przepraw między drzewami. Drabiny, kładki, liny, sieci, powiązane w przemyślny sposób dostarczyły uczestnikom sporo wrażeń. Jedne etapy wymagały od przechodzących opanowania strachu, inne dużego wyczucia i cierpliwości, by przebyć kolejne, potrzeba było bardzo dobrej równowagi. Okrzyki radości, dumy i uznania mieszały się z krzykami strachu, a wszystko przeplatane było salwami śmiechu. Przejście całej trasy zajęło około trzech godzin. Na tych, którzy nadal pozostawali żądni wrażeń, (a okazało się, że po początkowym zaskoczeniu większość uczestników wyraźnie się rozochociła) oczekiwał przejazd tzw. tyrolką, czyli zjazd na uprzęży po linie rozpiętej nad kamieniołomem. Trzy odcinki, o łącznej długości 350 metrów, potrafiły dostarczyć drugą taką dawkę adrenaliny, co przejście przez cały park przeszkód.
Gdy już wszyscy zdołali zebrać się na parkingu, po krótkiej przerwie na zjedzenie suchego prowiantu, przyszedł czas na drugi punkt programu – zwiedzanie pobliskiej kopalni złota. Dla odmiany po chodzeniu i jeżdżeniu nad ziemią, teraz czekał nas spacer podziemnymi korytarzami i przepłynięcie zalanych sztolni łodzią.
Nocleg zaplanowany był w Lisich Kątach, a to dzięki uprzejmości jednego z kolegów, którzy zgodzili się udostępnić nam nieodpłatnie… sad. W cieniu drzewek owocowych rozbiliśmy namioty i rozpoczęliśmy poszukiwanie drewna na ognisko w niedalekim lesie. Własnoręcznie upieczona kiełbasa, to po całym dniu wrażeń najwspanialszy posiłek. Jeszcze tylko seans w kinie pod chmurką (laptop + rzutnik + ekran, po prosu rewelacja) i capsztyk. A cóż to za męska przygoda bez strzelania? Dlatego drugiego dnia po śniadaniu odbyły się zawody strzeleckie. Przy użyciu krótkiej i długiej broni ASG rozprawiliśmy się z puszkami ustawionymi jako cele na płocie przez sędziów. Nagród nie było, bo i po co. Wystarczyła nam satysfakcja, choć na przyszłość, kto wie… Dla „prawdziwych twardzieli” pozostała jeszcze kąpiel w dość zimnych jeszcze o tej porze roku wodach Jeziora Otmuchowskiego, a potem powrót do domów. Bogatsi o bezcenne wspomnienia powtórzymy tę przygodę na pewno.